Rebus bluzgany

Nie wiem czy przypominacie sobie, i czy w ogóle padliście w dzieciństwie ofiarą, gdy ktoś kazał wam, małemu smykowi powiedzieć jakieś słowo, które przekształcone niewyrobionym jeszcze aparatem gębowym brzmiało… no nie tak dyplomatycznie jak chciałoby się słyszeć. Jeden z moich wujków-żartownisiów namawiał mnie do mówienia słowo rebus, które każdorazowo w moich ustach zamieniało się w jebusa. No niby nic śmiesznego, a jednak niektórych śmieszyło.

Dziś trochę o rebusie i trochę o bluzgasz, a rzecz miała miejsce ostatniej soboty…

W drodze na basen, gdzie jechaliśmy całą rodziną, choć ostatecznie kupry moczyła tylko piątka z naszej ekipy, Magda – małżonka ma – opowiadała o niedawnej wizycie u okulisty, gdzie panie doktor była tak spięta opóźnieniami i nawałem pacjentów, że aż w gabinecie przeklęła. Dzieci oczywiście podchwyciły temat i dopytywały o pełną formę przekleństwa, ale mama twardo nie chciała nic powiedzieć. W efekcie dziecięce mózgi uruchomiły fantazję. 

Pod wpływem nalegań Magda jednak postanowiła łagodnie zaspokoić ich ciekawość i rozegrał się taki oto dialog:

Magda: pani powiedziała takie słowo na “ha” i kończące się na “a”

Sara (lub Dawid): no, ale to chyba na “ce-ha” się zaczyna

M: racja, oczywiście, ale mówi się “ha”

Szymon (wkracza do akcji, cały na biało): a ja już myślałem, że to kura przez Wu Maciek bez -ek

Ta sytuacja nie wymagała już dalszych słów. Prawdę powiedziawszy (napisawszy), to nawet nie byliśmy ich w stanie wydobyć, zalewając się łzami radości nad bystrością umysłu siedmiolatka 🙂

Dodaj komentarz